Dzisiaj z nieco innej beczki chciałem Was poczęstować:
Odkąd zaczął mi się rok szkolny w szkole językowej mało doglądam tego bloga. Zwykło się mówić "nie mam czasu" lub "trzeba mieć na to czas", czy też jeszcze "brak mi wolnego czasu". Przyznam, że sam używam nieco mechanicznie takiego wytłumaczenia odpowiadając na wyrzuty sumienia, gdy ciąży mi niezałatwiona sprawa.
Dumałem ostatnio (podróżując tramwajem) nad tym, jak się lepiej zorganizować, żeby móc wcisnąć w plan dnia kilka zaległych rzeczy. Zauważyłem wtedy, że dotychczas miałem dosyć jednostronne podejście do czasu. Wciąż traktuję go w układzie kalendarza (obecnie Google Calendar), w którym staram się rozsądnie upchać zadania dające się przewidzieć zostawiając rezerwy na nieuchronne wrzutki z otoczenia. Ile bym jednak nie zmieścił w ciągu dnia, to zawsze pozostaje mi spora sterta nieobsłużonych pomysłów lub żądań. Można by pomyśleć, że jestem zajętym człowiekiem. Jeśli jednak porównać mnie z wieloma innymi ludźmi, to na pierwszy rzut oka widać, że powinienem cieszyć się zauważalną ilością "czasu wolnego". Może więc sobie wymyślam robotę? Albo może zajmuję się sprawami niepotrzebnymi, nieważnymi? Oto jest pytanie...
Wtedy też pomyślałem sobie, że substancję czasu powinienem inaczej rozważać - nie jako obszar do zapełnienia swoją aktywnością, ale raczej jak płynącą rzekę, która nieustanie daje mi możliwość umieszczenia na niej swoich zajęć. Gdy wykazuję aktywność (choćby myślową), wykorzystuję przepływającą wodę w tej rzece. Jeśli się bardziej staram, to więcej "roboty" mogę umieścić na tej rzece, gdy niedomagam - woda płynie dalej niewykorzystana. Spodobała mi się ta analogia, ale nadal korzystam z kalendarza.
Przeniosłem też myśli na me kolejki zadań do wykonania. Stwierdziłem, że są długie na tyle, ile mogę spamiętać lub sprytnie zanotować. Zastanawiałem się przez moment, czy kiedykolwiek były krótsze i wynik zdawał się być negatywny. Postanowiłem przypomnieć sobie, jak wyglądały moje kolejki zadań w przeszłości, aby ostrożnie sprawdzić rodzącą się hipotezę... i doszedłem do wniosku, że raczej nie występowały u mnie okresy jałowe. Czasem potrafiłem zapamiętać więcej rzeczy do zrobienia, czasem mniej. Bywało, że nie mogłem wybierać kiedy i co robię, a czasem miałem pełną swobodę. Dwa aspekty pozostawały jednak niezmienne: upływ czasu i pełne kolejki zadań do wykonania.
Uznałem zatem, że pojęcie "wolnego czasu" jest - przynajmniej w mym przypadku - zupełnie bezużyteczne i utopią byłoby liczyć na to, że pewnego dnia zatrzymam się mówiąc "skończyłem". Analogicznie pomyślałem, że zawsze będzie coś zaległego, po terminie lub zwyczajnie usuniętego z listy spraw do załatwienia. Idąc dalej tym torem myślenia - zakładając, że mogę do pewnego stopnia wybierać, co kiedy robię, powinienem być w stanie świadomie nie podejmować pewnych zadań i być przygotowanym na konsekwencje takiego zaniechania. Niby to oczywiste, ale dało mi to nową perspektywę. Przeglądając me kolejki rozważam teraz często konsekwencje zaniechania lub opóźnienia.
Przeprowadziwszy powyższą analizę uznałem, że nie ma czym się przejmować w kontekście spraw do załatwienia - trzeba robić, co się da. Zadałem sobie jednak pytanie: jak określić, czy wystarczająco dużo zadań podejmuję w stosunku do czasu, jaki mi to zajmuje? czyli innymi słowy: czy dobrze wykorzystuję wodę w płynącej rzece? Z tym jest gorsza sprawa. Trudno porównywać się z innymi ludźmi, bo jesteśmy bardzo różni. Zdecydowanie 8 godzin w ciągu doby odpada mi na sen, a kolejne dwie na obsługę fizjologiczną. Nie uniknę też 8 godzin dziennie w pracy. Dla uproszczenia założę, że wykorzystuję ten czas satysfakcjonująco dobrze. Co z pozostałymi sześcioma godzinami plus sobota i niedziela? Tutaj jest chyba języczek uwagi, gdzie należy skrupulatnie korzystać z wody w rzece.
No ale ... chyba marnuję czas sobie i Wam tymi dywagacjami, więc przejdę do konkluzji, otóż:
1. Prawdopodobnie nie warto używać stwierdzenia "czas wolny" - to utopia.
2. Sprawy do załatwienia nie mają końca i nie warto się nimi przejmować (zapisać, aby wykonać lub zapomnieć).
3. Nie warto żałować czasu spania, pracy i obsługi fizjologicznej, to stałe elementy życia.
4. W miarę możliwości trzeba świadomie wybierać sobie robotę i nie bać odrzucać zadań, na których nam nie zależy.
Ot i rzuciłem swoje 15 minut w nurt czasu. Wracam do sprzątania mieszkania. :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz