poniedziałek, 21 czerwca 2010

Ubuntu - dziwna sprawa

Miesiąc temu postanowiłem na moim domowym komputerze stacjonarnym (DELL OptiPlex 360) zainstalować Ubuntu zamiast MS Windows. Czasu wolnego mam jak na lekarstwo ostatnio, więc też niewiele uwagi przykładałem do przygotowania tego komputera do pracy. Zaraz po włożeniu płyty CDR (tak, tak <700MB plików instalacyjnych) z Ubuntu 10.04PL w wersji 64bitowej i wystartowaniu instalacji udałem się do kuchni zmyć naczynia. Gdy wróciłem zastałem już okno logowania - jak miło. Po zalogowaniu się odkryłem, że wszystkie urządzenia zostały rozpoznane prawidłowo i instalator ustawił rozdzielczość ekranu na nominalną dla mojego panela LCD. Cóż - pomyślałem - po ponad 15 latach jest to miła odmiana w wydaniu Debiana. Jednak naprawdę mocno uderzyło mnie to, że w ciągu zaledwie 10 (!) kolejnych minut udało mi się uruchomić zintegrowanych klientów poczty Mozilla Thunderbird oraz Empathy (do pracy z GG, GTalk, MSN). Będąc w szoku post-traumatycznym (nie musiałem wykonać żadnej komendy w terminalu!) i niczego nie podejrzewając pobrałem aktualną wersję Skype, który również zadział bez problemu. Tego było za wiele - postanowiłem położyć się spać. Następnego dnia zauważyłem, że zintegrowana Mozilla Firefox działa subiektywnie ociężale i fatalnie wyświetla bitmapy. (Haha! Wiedziałem, że coś będzie nie tak.) Postanowiłem dobić mą instalację pobierając Google Chrome 5. I tutaj kolejny szok - działa jak marzenie! Pastwiąc się dalej pobrałem nawet plug-in Adobe Flash. To też zadziało! Wtedy uwierzyłem w ten system.
Ośmielony pozytywnymi rezultatami postanowiłem podłączyć się domowej składnicy plików podstępnie używającej CIFS. Znowu sukces - a zajęło mi to 2 minuty. W kolejnych tygodniach pisałem maile, edytowałem dokumenty w OpenOffice, edytowałem bitmapy w Gimp oraz w Inkscape wektory i ... nie miałem żadnych problemów!
W pewnym momencie rozbudowałem RAM z 1GB do 2GB, abym mógł swobodnie otwierać kolejne zakładki w Chrome (każda strona w całości przechowywana jest w pamięci operacyjnej wraz z prywatną  kopią silnika renderującego - u mnie średnio 50MB na zakładkę), ale to tylko moje widzi-mi-się.
Spójrzmy prawdzie w oczy: nie mam żadnych zastrzeżeń do tego systemu operacyjnego. Z dowolnie wylosowanym MS Windows miałbym na pewno większe problemy. Po miesiącu użytkowania na co dzień stwierdzam, że system ten jest wydajny, stabilny, łatwy w obsłudze i z łatwością można pobrać oprogramowanie dla niego (od zeszłego tygodnia używam z powodzeniem Google Earth).
Niestety prawdopodobnie nie uruchomię w Ubuntu mojego ulubionego Wiedźmina i to jest jedyna poważna wada, jaką widzę. Pewną niedogodnością jest apetyt Ubuntu na pobieranie aktualizacji (na oko około 300MB na tydzień), ale to tylko problem takich nomadów jak ja, którzy korzystają permanentnie wyłącznie z dostępu mobilnego GSM (HSPA).
Do większości zastosowań mogę polecić aktualną wersję Ubuntu w polskiej edycji!
Dziiiwna sprawa... ;-)

2 komentarze:

  1. Warto dodać że Ubuntu po pół roku pracy, działa podobnie jak zaraz po instalacji, co w przypadku Windowsów już nie jest takie oczywiste;)

    Warto też jak najwięcej lub całość oprogramowania dodatkowego instalować z repozytoriów, ze względu na zależności i aktualizacje.

    Warto też się zastanowić jakie oszczędności mogły by poczynić instytucje państwowe przesiadając się na ten system.

    Nawet argument o aplikacjach tylko pod Windowsy, do mnie nie trafia, ponieważ pieniądze wydawane na licencje można by wydać w kraju dla rodzimych firm np na dostosowanie aplikacji do pracy z Ubuntu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Również w domu od wielu miesięcy pracuję na Ubuntu i sobie chwalę. Wszystko działa szybko i stabilnie. Jeżeli chodzi o zastosowanie w pracy, to jeszcze chwilę trzeba wg mnie zaczekać. Przede wszystkim pakiet OpenOffice - powinien w pełnie wspierać format Open Office XML w wersji z MS Office 2010. Poza tym w firmach, gdzie jest wiele stanowisk i jest potrzeba centralnego zarządzania tożsamością, tam Active Directory jest zdecydowanie najlepsze. Oferuje największe możliwości, jest łatwe w administracji a samych administratorów jest na rynku sporo. Koszty licencji rekompensuje tania siła robocza, wielu specjalistów, łatwy dostęp do szkoleń oraz prostota rozwiązania. Tutaj jakikolwiek Linux na stacji roboczej jeszcze długo nie będzie konkurencyjny.

    OdpowiedzUsuń